Pociemniało i deszcz zaczął padać wielkiemi kroplami.
— Zmokniemy, jak kury! — zaśmiała się Mimi otwierając parasolkę.
— Panno Janino, służę pani swoim deszczochronem — wołał Głogowski.
— Bardzo dziękuję, o ile mogę, nie używam żadnej ochrony przed deszczem; lubię pasyami moknąć na deszczu.
— Ma pani instynkta... — urwał nagle i komicznie przysłonił sobie usta.
— Niech-że pan skończy... proszę pana o to...
— Ma pani rybio-gęsie instynkta. Ciekawa rzecz, z czego to się rozwinęło w pani?...
Janka uśmiechnęła się, bo przypomniała sobie dawne wycieczki swoje jesienne lub zimowe w największe burze i nawałnice i odpowiedziała wesoło:
— Lubię takie rzeczy. Jestem przyzwyczajona od dziecka znosić deszcze i niepogody... przepadam po prostu za każdą burzą.
— Ognista krew, coś atawistycznego, fantazya i t. d.
— Tylko przyzwyczajenie lub potrzeba wewnętrzna, która się rozrosła do stopnia namiętności.
Głogowski podał ramię Jance; przyjęła i opowiadała mu w swobodnym, przyjacielskim tonie, różne przygody swoich wycieczek. Czuła się z nim tak swobodną, jakby go znała od dziecka. Chwilami nawet nie pamiętała, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Ujmował ją swoją pogodną twarzą i tą, trochę dziką, szczerością
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/257
Ta strona została przepisana.