Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Wicek, który to zobaczył, pobiegł do garderoby z krzykiem:
— Proszę panów!... Stanisławski, tam, za kulisami pokazuje znowu coś swojego...
Pobiegli hurmem, przyglądać się widowisku, a zobaczywszy go jeszcze w tej samej patetycznej postawie, wybuchnęli jednogłośnym śmiechem.
— Ha! ha! to małpa amerykańska!
— To je taka mamuta afrykańska! co una sto lat żyje! co una ludzi jadła, papir jadła, role jadła, sławę jadła i jaże kręćka dostała, tak się objadła! — wołał Wawrzecki, naśladując ton i mowę jakiegoś prowincyonalnego pokazywacza osobliwości.
Stanisławski oprzytomniał i obejrzał się poza siebie, a spotkawszy się z oczyma szydzących, zadrżał i opuścił smutnie głowę na piersi.
Janka, która była świadkiem całej sceny i w chwili jego ekstazy nie śmiała ręką poruszyć, aby mu nie przeszkodzić, nie mogła już teraz wytrzymać, zobaczywszy łzy w jego oczach i tę całą bandę szyderczego bydła — podeszła do niego i pocałowała go w rękę z jakąś czcią bezwiedną.
— Moje dziecko! moje dziecko! — szepnął słabo, odwracając głowę, aby ukryć łzy coraz gęstsze, ścisnął jej silnie rękę i wyszedł.
Burza szalonego żalu, bólu i nienawiści wstrząsała nim tak silnie, że ledwie mógł zejść ze schodków.
Poszedł na ogródek, ogarnął stamtąd grających i publiczność bezbrzeżnie smutnym wzrokiem i szedł