Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Mógłbym jeszcze sprzedać ten bukiet, żeby mi go tylko pani dała.
— A któż sprzedaje takie bukiety i kto kupuje?...
— Proszę pani, pani jeszcze frajerka!... Niektóre panie, to jak dostaną kwiaty, to je sprzedają zaraz kwieciarce, tej, co wieczorem sprzedaje kwiaty w ogródku... Ojej!... fajgielka jak nic możnaby za to wziąć. Jak jabym go dostał...
— Nie dostaniesz... Masz tu co innego i bądź zdrów!
Wicek pocałował Jankę w rękę pokornie, uradowany, że mu dała rubla i wybiegł.
Szastała pieniędzmi nieopatrznie.
Po odejściu Wicka, Janka zmieniła wodę w wazoniku z kwiatami i ustawiała je właśnie na stoliku, gdy weszła Sowińska ze śniadaniem.
Była dzisiaj promieniejąca: jej siwe, okrągłe oczy miały tyle słodkiej życzliwości, że aż to Jankę uderzyło.
Stara ustawiła kawę na stoliku i wskazując na bukiet, rzekła z uśmiechem:
— Piękne kwiaty!... Czy to od tego obywatela?...
— Tak — odpowiedziała krótko.
— Znam kogoś, coby z wielką przyjemnością przysyłał takie same codziennie... — zaczęła niby od niechcenia Sowińska, sprzątając pokój.
— Kwiaty?
— No... i coś więcej, jeśliby to coś było przyjmowanem.
— Musiałby ten ktoś być bardzo a bardzo naiwnym i mnie nie znać...