Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/280

Ta strona została przepisana.

i stuk przybijania gwoździ, to maszynista szykował sobie przystawki na wieczór.
— Panie Głogowski, tutaj trzeba trochę skreślić — mówił niekiedy Topolski.
— Skreśl pan! — odpowiadał Głogowski, spacerując w dalszym ciągu.
Szepty były coraz głośniejsze.
— Kamińska, idziesz pani ze mną na Nalewki? Chcę sobie kupić na suknię.
— Dobrze, obejrzymy zaraz płaszczyki jesienne.
— Co to będzie?... wstawka?... — zapytała Rosińska Piesiowej, gorliwie robiącej szydełkiem.
— Tak. Widzi pani, jaki ładny deseń... Dostałam próbkę od dyrektorowej.
Znowu nastała chwila ciszy zupełnej, w której słychać było tylko spokojny i dźwięczny głos reżysera, chlupot deszczu i zgrzyt piłki.
— Daj mi papierosa — zwrócił się Wawrzecki do Władka. — Wygrałeś co wczoraj?
— Spłukałem się, jak zawsze. Powiadam ci — szeptał Władek, przysuwając się bliżej — postawiłem na czwórkę, dwadzieścia pięć rubli oczko. Gram na dublę, przechodzi: mówię: kwadra — moje! Kotlicki mi proponuje ściągnąć połowę. Nie chcę; przestają grać wszyscy, bo zaczyna być ciepło; ciągnę dalej: sześć, siedm, ośm, dziesięć — precz moje! Już się tylko patrzą. Kotlicki już zły, gdy już ze trzysta rubli moje; ciągnę jedenasty raz — moje! Krzyczą już na mnie, żebym ściągnął połowę... Nie chcę! Ciągnę dwunasty raz i przewalam!