Zaczęli drwić i prześladować go tą galicyjską „kompanią“.
— Komedyanty jesteście, nie artysty!... — zawołał rozgniewany inspicyent i wyszedł na ogródek.
Zaczęli po kolei opowiadać najrozmaitsze kawały, bo ten temat był niewyczerpany i zawsze znajdował mówców i chętnych słuchaczy.
Deszcz wciąż padał i na świecie było coraz zimniej i posępniej, więc się skupili ściślej i opowiadali.
Wtem przerwały im głośne krzyki, dochodzące ze sceny.
— Cicho! co to?... Aha! Majkowska contra Topolski; scena wolnej miłości.
Janka wyszła, żeby zobaczyć, co się tam dzieje.
Na scenie, prawie ciemnej, kłóciła się bohaterska para towarzystwa.
— Gdzie-żeś był?! — krzyczała Majkowska, przyskakując do niego z pięściami.
— Daj mi spokój, Mela.
— Gdzie-żeś był przez całą noc?
— Proszę cię, odejdź... Kiedyś chora, to idź do domu.
— Grałeś, co?... a ja sukni nie mam! Kolacyi nie miałam sobie wczoraj za co kupić!...
— Dlaczegoś nie chciała?...
— A! tybyś chciał, ja wiem! Tybyś chciał, ażebym ja miała pieniądze, miałbyś grać za co... Pomagałbyś mi nawet mieć pieniądze... nikczemnik! podły!
Rzuciła się na niego nerwowo i zajadle. Piękna, posągowa jej twarz pałała rozdrażnieniem, a z gardła
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/290
Ta strona została przepisana.