Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/308

Ta strona została przepisana.

zdechnę, ale już czuję, że Mimi będzie gadać jak subretka z operetki... Co mi pani narobiła... Jezus, Marya! Jeżeli pani myśli, że życie to piękna operetka, to się pani myli!
— Wiem już coś o tem... — odpowiedziała, uśmiechając się cierpko.
— Dotychczas jeszcze pani nic nie wie... pozna pani później. Zresztą kobietom idzie zwykle łatwiej; sam los często wobec pań bywa galantem: podaje rekę i przeprowadza w trudniejszych miejscach. My musimy ciężko wydzierać część swoją i płacić za marny zysk. Bóg wie, jak drogo.
— A kobiety niczem nie płacą?
— Widzi pani, jest tak: że kobiety, a szczególniej na scenie, to część minimalną powodzenia winny swojemu talentowi — sobie; drugą kochankom, którzy je protegują, a resztę galanteryi mężczyzn, którzy mają nadzieję protegować je kiedyś...
Janka, pomimo, że się czuła dotkniętą, nic nie odpowiedziała, bo się jej błyskawicznie zarysowała Majkowska, a za nią Topolski, Mimi i Wawrzecki w cieniu, Kaczkowska i jeden z dziennikarzy i tak dalej, prawie wszystkie, więc spuściła głowę dosyć smutnie i milczała.
— Niech się pani na mnie nie gniewa, bo to się jej jeszcze nie tyczy. Stwierdziłem tylko fakt, jaki mi się nasunął na myśl.
— Nie, nie gniewam się, bo przyznaję panu zupełną słuszność.
— Z panią tak nie będzie, ja to czuję.. Chodźmy już!... — zawołał nagle, zrywając się z ławki.