Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/314

Ta strona została przepisana.

wiedzieć się, jak tam idzie?... Gold raz przysłał odpowiedź: „Dobrze“, a drugi raz: „Wyprzedany“.
Głogowski męczył się w dalszym ciągu, tylko już inaczej, bo usłyszawszy to, na co tak gorączkowo czekał, to jest: brawa, uspokoił się nieco i usiadł w kulisie, przypatrując się grze.
Siniał ze złości, bił nogą w kapelusz i syczał z niecierpliwości, bo już nie mógł wytrzymać... Z jego postaci chłopskich, prawdziwych w każdym calu, zrobiono jakieś mdłe figurki sentymentalnego melodramatu, manekiny, ubrane w stroje ludowe. Jeszcze mężczyźni trzymali się jako tako, ale kobiety, prócz Majkowskiej i Mirowskiej, grającej rolę baby-żebraczki, grały pod psem; zamiast mówić, szczebiotały, markowały nienawiść, miłość, śmiechy; wszystko było takie robione, sztuczne, bezmyślne, bez odrobiny prawdy i szczerości, że go poprostu rozpacz dławiła... Była to tylko maskarada i nic więcej.
— Ostrzej!... śmielej!... energiczniej!... — szeptał tupiąc nogą.
Ale nikt nie zwracał uwagi na jego nawoływania.
Uśmiech przeleciał mu przez usta, bo zobaczył Jankę, wchodzącą na scenę. Spostrzegła ten uśmiech i to ją uratowało, gdyż głos jej zamarł w piersiach i czuła się po prostu sparaliżowaną, wszedłszy na scenę, taka okropna trema nią trzęsła, że nie widziała ani sceny, ani aktorów, ani publiczności; zdawało się jej, że zatopiły ją jakieś blaski...
Spostrzegła ten uśmiech życzliwy i od razu oprzytomniała