townie Głogowski. — Ale to dało mi pewną myśl... Urządźmy sobie kolacyjkę, ale tak, w parę osób, co?...
— Dobrze, trzeba zaraz ułożyć listę.
Cabińscy, Majkowska i Topolski, Mimi i Wawrzecki, Glas na bawiciela, pan ma się rozumieć. Kogoby tu jeszcze?...
Kotlicki chciał podać Jankę, ale krępował się odezwać z tem głośno.
— Aha! wiem... Orłowska... Filipka! Widziałeś pan, jak ją pysznie zagrała...
— Rzeczywiście, dobrze... — odpowiedział, spoglądając na niego podejrzliwie, bo pomyślał, że i Głogowski musi mieć na nią jakieś plany.
— Idź-no pan zamówić wszystkich... ja zaraz przyjdę.
Kotlicki poszedł na ogródek, a Głogowski pobiegł na górę do garderoby chórzystek i zawołał przeze drzwi:
— Panno Orłowska!
Janka wychyliła głowę.
— Niech-no się pani prędko ubiera; pójdziemy na kolacyę całą bandą, tylko bez najmniejszego protestu.
W pół godziny siedzieli już w gabinecie jednej z większych restauracyj na Nowym-Świecie.
Energicznie rzucono się na wódkę i przekąski, bo to kilkogodzinne denerwowanie się zaostrzyło niezmiernie apetyty. Mówiono mało, ale pito wiele.
Janka nie chciała pić, ale Głogowski prosił i wykrzykiwał:
— Masz pani pić i basta! Na takim zacnym pochówku, jak dzisiejszy musisz pani pić...
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/319
Ta strona została przepisana.