W kilka dni po przedstawieniu „Chamów“, którzy nie schodzili z afisza, ale coraz mniej przyciągali widzów, Głogowski przybiegł do Janki.
— Co się z panem dzieje?... — zawołała, wyciągając przyjaźnie rękę do niego.
— Nic, tylko miałem mały „katzenjamer“ przez kilka dni po tej bibce, no... i poprawiłem trochę sztukę... Czytałaś pani krytyki?...
— Czytałam trochę.
Zarumieniła się na przypomnienie tego wieczoru, bo do dzisiaj zapomnieć go nie mogła. Trapiła ją myśl, iż prawdopodopnie cały teatr wie już o tem, że pojechała razem z Kotlickim; ale nie myślała protestować, i objaśniać nikogo, tylko nosiła głowę jeszcze wyżej i mniej się odzywała do swoich koleżanek.
— Przyniosłem wszystkie pisma z recenzyami o mojej sztuce. Przeczytam, żebyś pani miała godzinę szczerej wesołości.
Zaczął czytać.
Jeden z poważnych tygodników twierdził, że: „Chamy“ to sztuka bardzo dobra, oryginalna i przepysznie realistyczna, której autor ma talent wielki i świetną przyszłość przed sobą; że z Głogowskim zjawił się nareszcie prawdziwy dramaturg, który w stęchłą i anemiczną atmosferę naszej twórczości dramatycznej wpuścił prąd