— Na gaz nie wystarczy... a gdzie teatr, gdzie rekwizyta?... No po prostu na koszta niema.
— Daj pan cokolwiek... Może się dzisiaj czego nie dopłaci... — wstawiał się niby Cabiński.
Zostawił kwit na wydanie pieniędzy i odchodził.
Zawsze prawie tak się nieszczęśliwie składało, że Gold nie miał w całości takiej sumki, na jaką kwit był wystawiony. Choćby kilkanaście kopiejek, ale brakować musiało. Wymyślali mu od parchów i złodziei, ale każdy brał, bo inaczej mógłby nic nie dostać.
Gold udawał obrażonego i odwoływał się zwykle do dyrektorowej, przesiadującej zawsze w kasie, ile razy nie grała.
Cabińska wtedy powstawała ostro na aktorów i głośno mówiła o uczciwości Golda, który z takiej małej pensyi, jaką miał, pomagał jeszcze siostrze. Gold promieniał na przypomnienie siostry; oczy przebłyskiwały mu tkliwością i wtedy gorąco zapewniał, że brakujące pieniądze dopłaci jutro z pewnością, ale nie dopłacał.
W teatrze zaczynały się awantury, ogólne kłótnie z dyrekcyą i zrywanie przedstawień. Większość towarzystwa chodziła zgryziona ciągłem niepowodzeniem i biedą. Coraz więcej projektów na nowe towarzystwa snuło się po mózgach i coraz częściej naradzano się przy czarnej kawie w cukierni na Nowym-Świecie.
Przedstawienia zbywano wprost, byle prędzej, bo rozprężenie, z powodu jawnych złodziejstw Cabińskiego, było coraz większe, a przytem bliskość wyjazdu z Warszawy, długi, w jakich wszyscy tonęli, nadchodząca zima
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/334
Ta strona została przepisana.