Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/335

Ta strona została przepisana.

i troski o zaangażowanie się, nie usposabiały nikogo do gry.
A Cabiński wciąż wyrzekał, całował, obiecywał i nie płacił.
Tak się umiał ułożyć, tak doskonale grał zatroskanego o byt wszystkich, że Janka, odczuwając jego kłopoty i wierząc mu, nie śmiała nieraz wspominać o pieniądzach; wiedziała zresztą, że pomiędzy dyrektorstwem toczyła się ciągła walka o wydatki i że niania bardzo często za własne oszczędności kupowała dzieciom rozmaite rzeczy, a Cabińska dwa razy dłużej niż zwykle przesiadywała w cukierni, ażeby nie słyszeć narzekań i nie spotykać się często z towarzystwem.
Tak się składało, że Janka z jednych narzekań na biedę, wpadała w drugie, bo M-me Anna przy każdym obiedzie opowiadała o coraz większej drożyźnie i o podniesieniu komornego.
Janka nie mogła jeść, słysząc te utyskiwania, bo była winna za pół miesiąca i nie miała czem zapłacić.
Bieda powolnie, ale coraz ciaśniejszem kołem ją otaczała i zaczęła jej twarz powlekać wyrazem ustawicznej troski.
Nie przynoszono już jej śniadań, zapominano czyścić bucików, dawać lampy wieczorem, i tych tysiącznych drobnych uchybień i lekceważeń zbierało się tyle, że ilekroć przychodziła na obiad i siadała do stołu ze źle skrywanym wstydem i obawą, drżała na każde głośniejsze słowo M-me Anny, patrzyła z niepokojem w twarze siedzących, gdyż zdawało się jej, że we wszystkich oczach czyta niechęć do siebie i pogardę, albo ten wyraz lito-