Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/338

Ta strona została przepisana.

— Oddam pani przecież!... — zawołała Janka, ocknąwszy się nagle pod uderzeniem jej słów.
— Potrzebuję zaraz pieniędzy! Będziesz je pani miała... za godzinę! — odpowiedziała, powziąwszy jakieś nagłe postanowienie i spojrzała tak pogardliwie, że M-me Anna wyszła bez słowa, trzasnąwszy drzwiami.
Janka wiedziała coś od koleżanek o lombardzie i poszła tam zaraz zastawić złotą bransoletkę, jedyną, jaką miała.
Powróciwszy, zapłaciła zaraz zdziwionej i pomimo to niezbyt uprzejmej M-me Annie, dodając:
— Będę się stołowała na mieście; nie chcę państwu robić ambarasu...
— Jak pani chce. Jeśli u nas źle, wolna droga! — szepnęła M-me Anna, upokorzona głęboko.
Tem jednem postąpieniem stanęła z całym domem na stopie wojennej.
— Wszystko sprzedam... do ostatka! — zacinała się Janka.
I obliczyła, że za połowę tego, co płaciła M-me Annie, wyżywi się doskonale.
Wolska zaprowadziła ją do taniej kuchni i tam chodziła na obiady; a jeśli nie było i na to, to serdelek z bułką musiały starczyć często i na dzień cały.
Ale dnia jednego zamknięto przedstawienie, bo było coś dwiadzieścia rubli w kasie, a następnego także nie grano, z powodu ulewy nadzwyczajnej. Nie dostała, jak i wszyscy, ani grosza od Cabińskiego i przez te dwa dni absolutnie nic nie jadła.