Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/339

Ta strona została przepisana.

Ten pierwszy głód, którego nie miała czem zaspokoić, okropnie na nią podziałał. Czuła ciągle w sobie jakiś ból dziwny i nieustanny.
— Głód!... głód!... — szeptała przerażona.
Znała go dotychczas tylko z nawiska. Dziwiło ją to uczucie; dziwiło ją to, że się jej chce jeść naprawdę, że nie ma nawet na kupno — bułki!
— Czy naprawdę nie mam co jeść? — zapytywała siebie samej.
Od przedpokoju dolatywał ją zapach smażonego mięsa. Przymknęła szczelniej drzwi, bo ten zapach przyprawiał ją o mdłości.
Przypomniała sobie z pewnem dziwnem wzruszeniem, że większość wielkich artystów rożnych czasów także cierpiała nędzę, i to ją na chwilę pocieszało; czuła się jakby namaszczoną pierwszem męczeństwem w imię sztuki...
Uśmiechała się w zwierciadle do swojej żółtawej, mizernej twarzy, z pewną melancholijną pozą; próbowała czytać, zapomnieć o sobie, wyzbyć się niejako własnej osobowości, ale nie mogła, bo ciągle czuła, że się jej chce jeść.
Wyglądała oknem na długie podwórze, obstawione ze wszystkich stron wysokiemi oficynami, ale zobaczyła w kilku mieszkaniach, że siadają do obiadów; robotnicy jacyś na dole siedzieli pod murami i jedli także swój obiad z czerwonych, glinianych garnczków... Cofnęła się, bo poczuła, że głód, jak jaka stalowa ręka o ostrych pazurach, szarpie ją coraz silniej.