Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/345

Ta strona została przepisana.

Janka długo myślała o nim. Taką serdeczną wdzięczność poczuła do niego, tak nabrała od razu sił i humoru po tej rozmowie, że żałowała, iż nie wie, którą koleją pojedzie Głogowski, bo miała ochotę zobaczyć go raz jeszcze.
To znowu zrywało się w niej coś, co głośno protestowało przeciw tej pomocy, coś, co widziało w tej życzliwości — obelgę.
— Jałmużna! — szeptała gorzko i palił ją ból upokorzenia.
— Jakto? nie mogę żyć sama, iść o własnych siłach, wystarczyć sobie?... muszę się wiecznie opierać na kimś?... musi zawsze ktoś czuwać nade mną!? A oni dają sobie przecież radę...
Zamyśliła się nad tem, ale w chwilę potem poszła wykupić bransoletkę z lombardu i po drodze kupiła sobie jakiś jesienny kapelusik.
Życie się wlokło jakoś powoli, leniwie i nudnie.
Jankę podtrzymywała tylko nadzieja, a raczej wiara głęboka że się to wszystko zmieni zupełnie i niedługo i w tem tęsknem oczekiwaniu zaczęła zwracać coraz więcej uwagi na Władka. Wiedziała, że ją kocha... Słuchała prawie codziennie jego wynurzeń i oświadczyn, uśmiechając się w głębi i myśląc, że pomimo wszystkiego, nie zostanie ona tem, czem zostawały jej towarzyszki, które obudziły w niej głęboką odrazę, gdyż czuła wprost wstręt organiczny do wszelkiego błota; ale te umizgi Władka robiły tyle, że się w niej zaczynały budzić po raz pierwszy świadome myśli o miłości.
Marzyła chwilami o kochaniu człowieka, któremu