słucha; snuła głośno marzenia coraz większe i coraz mniej określone...
Władek słuchał, z początku ciekawie, ale później niecierpliwił się.
— Komedyantka! — myślał z ironią.
I był pewnym, że Janka dlatego rozwija przed nim pawie pióra zapału i entuzyazmu, aby go olśnić i podbić... Nie odpowiadał, ani przerywał, bo go wkońcu zaczynało to nudzić; on swoje szczęście zamykał w trzech słowach; „knajpa, pieniądze i dziewczyna“.
— Trochę za sentymentalna jest ta rola Maryi... — dodała Janka, po dłuższem milczeniu.
— Mnie wydała się tylko liryczną.
— Chciałabym grać kiedy Ofelię.
— Zna pani „Hamleta?“
— Przez dwa ostatnie lata czytywałam tylko dramaty i marzyłam o scenie — odpowiedziała po prostu.
— Doprawdy, że klękać przed takim zapałem!
— Po co?... Pomódz mu tylko... dać pole...
— Gdybym mógł... Uwierzy pani, gdy powiem, że całem sercem pragnę ujrzeć panią na wyżynach
— Wierzę panu — powiedziała ciszej. — Za „Robina“ dziękuję bardzo.
— Może wypisać pani rolę?...
— Wypiszę sobie sama; sprawi mi tą pewną przyjemność.
— Przy uczeniu się, jeżeli pani zechce, mógłbym podsuflować.
— Będę zabierać panu czas...
— Niech mi pani wyłączy kilka godzin dziennie
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/351
Ta strona została przepisana.