sztuki!... Mam pyszny komplet towarzystwa; jedno z najlepszych miast już zakontraktowałem, biblioteka w pakach, kostyumy w połowie gotowe... zatem, jest już prawie wszystko...
— Czegóż jeszcze brakuje?... — zapytała Janka i zaraz postanowiła prosić o zaangażowanie jej.
— Trochę pieniędzy... Bagatelkę!... z jakie tysiąc rubli kapitału zapasowego na pierwszy miesiąc...
— Nie możnaby pożyczyć?...
— Możnaby... i właśnie chcę o tem pomówić z panią po koleżeńsku, bo panią my już liczymy za naszą. Dam pani dobrą gażę i role dublowane z Melą, bo wiem, że pani grać może... Ma pani wygląd, głos i temperament; to akurat tyle, nie licząc już inteligencyi, ile potrzeba na doskonałą aktorkę.
— Dziękuję!... dziękuję serdecznie! — zawołała rozpromieniona Janka.
I w tem uradowaniu ucałowała Majkowską, która, swoim zwyczajem leżała prawie na stole i patrzyła bezmyślnie w lampę.
— Ale musi nam pani pomódz! — rzekł Topolski po pewnym przestanku.
— Ja?!... cóż ja mogę?... — zapytała zdziwiona.
— Bardzo wiele!... jeśli pani tylko zechcesz...
— No!... jeżeli pan mówi, że mogę, to ma się rozumieć, że zechcę, boć przecież to nie tylko jest moim obowiązkiem, ale i własnym interesem!... ale ciekawam, co ja mogę, ciekawam!...
— Idzie tu o ten tysiąc rubli... Pieniądze są pewne... tylko jest jeden mały waruneczek...
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/359
Ta strona została przepisana.