naście rubli i oddać nie mogę... Matce mówić nie mogę, bobym ją jeszcze dobił... choruje znowu!... Cabiński nie chce nic dać i urwij-że sobie łeb!...
Kłamał, ot tak sobie, bo grał całą noc i przegrał wszystko.
Jance przypomniał się dług, zaciągnięty u Głogowskiego, więc bez namysłu odpięła złoty zegarek z takąż dewizką i położyła przed nim.
— Nie mam pieniędzy. Zastaw to i zapłać swój dług, a co ci zostanie, przynieś mi, bo także nic nie mam — rzekła z serdecznością.
— Nie, nigdy! Cóż znowu!... Nie potrzeba mi wcale... ależ, dziecko moje!... — wymawiał się Władek w pierwszym porywie uczciwości.
— Weź, proszę cię o to... Jeżeli mnie kochasz, to weźmiesz...
Władek się chwilę jeszcze drożył, ale pomyślał, że mając pieniądze, mógłby się odegrać.
— Nie!... do czegoby to było podobne! — szeptał, broniąc się coraz słabiej.
— Idź zaraz, a z powrotem wstąp, to pójdziemy na śniadanie.
Ucałował ją, niby zażenowany, mruczał coś o wdzięczności i t. d., ale zegarek wziął i poszedł zastawić.
Wrócił pospiesznie, przynosząc trzydzieści rubli. Dwadzieścia zaraz od niej pożyczył i chciał nawet napisać jej kwit. Pogniewała się tak; że musiał ją przepraszać i poszli na śniadanie.
Mieszkali prawie razem. W teatrze wiedziano o tym
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/364
Ta strona została przepisana.