Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Skoro tylko Janka weszła na scenę, Majkowska ostentacyjnie usunęła się w kulisy, a Topolski nie kiwnął jej nawet głową na przywitanie.
Zrozumiała, że z nimi już zerwane na dobre; nie miała już czasu myśleć o tem, bo zaraz zaczęli próbę. Pomimo, że sobie postanowiła tylko markować grę, nie mogła się powstrzymać, aby choć szerokimi konturami nie nakreślić roli.
Rozdrażniało ją ogromnie to, że się wszyscy na nią patrzą, że z każdego punktu czuje oczy utkwione w siebie; zdawało się jej, że widzi drwiny w spojrzeniach, szyderstwo na ustach, więc się chwilami szarpała w rozdenerwowaniu i wybuchała całym swoim temperamentem, albo znowu mówiła za cicho.
Majkowska sykała i śmiała się z Żarnecką, głośno wypowiadając zdania o jej grze. Topolski wracał ją kilkakrotnie do wejścia, bo w rozdenerwowaniu wchodziła źle na scenę.
Janka wiedziała, do czego to wszystko zmierza, więc zbyt do serca nie brała drwin Meli, ani pedantycznych informacyi reżysera. Grała dalej; rola wychodziła nierówno, ale silnie.
Zrobiła się charakterystyczna cisza; nikt się nie śmiał i nikt nie błaznował głośno.
Inspicyent chodził z kulisy w kulisę, zacierał ręce i mruczał:
— Dobrze, ale jeszcze za mało patosu, za mało!...
— Przecież już krzyczy, nie mówi! — rzuciła mu szyderczo Majkowska.
— Moja pani!... pani miewasz konwulsye na scenie,