w której zdawała się pogrążać zachęcona. Zdawało się jej, że jest zupełnie zadowolona.
— Nareszcie! nareszcie!... — szeptała upojona. — Skończy się bieda, skończą się upokorzenia!...
Myślała, że zaraz dostanie jakiś wydział ról. Puszczała wodze wyobraźni i widziała się już u jakiegoś szczytu. Była już w tej ziemi obiecanej wzruszeń potężżnych, o której codziennie marzyła; w tym świecie, który się roił przed nią wspaniałym tłumem postaci bohaterskich, uczuć nadludzkich, piękna olśniewającego, gdzie była zupełna harmonia pomiędzy marzeniami a rzeczywistością.
Uśmiechała się z politowaniem do tych dni niedostatków, jakby się już z nimi żegnała na wieki. Wszystko nawet Władek, zbladło przed jej zahypnotyzowanemi oczyma.
Po tysiąc razy powtarzała tę rolę Maryi. Przesiadywała całemi godzinami przed zwierciadłem, układając sobie mimikę i dostawała febry z niecierpliwości oczekiwania.
Przez sen prawie siedziała w nocy na łóżku i patrzyła; zdawało się jej, że widzi pełen teatr, przedstawicieli prasy... że słyszy ciche głosy publiczności, widzi promieniowanie spojrzeń, że wchodzi na scenę i gra... Napół przytomnie powtarzała słowa roli, zapalała się, deklamując z uniesieniem, a później, opadając w senność większą, uśmiechała się przez łzy szczęścia, bo słyszała najwyraźniej ten znany, wstrząsający łoskot braw i wołanie:
— Orłowska! Orłowska...
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/368
Ta strona została przepisana.