Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/370

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego ja nie mogę grać?...
— No, nie możesz pani i basta! — odpowiedział krótko Cabiński.
I wyniósł się zaraz z ogródka, obawiając się jakiej sceny, i trochę żal mu się jej zrobiło.
Janka została w kulisie, z ogromnem, kąsającem ją uczuciem bolesnego zawodu. Taką pustkę i osamotnienie poczuła, że wydawało się jej chwilami, iż samą jest na świecie, iż coś ją bezmiernym ciężarem przytłoczyło i dusi; że ginie w jakichś głębiach, stacza się piorunowo po pochyłości na samo dno, gdzie jakaś woda szaro-zielonkowata szumiała głucho...
Rwały się jej myśli i rozrywały uczucia, zalewały ją łzy beznadziejnego opuszczenia. Poszła do garderoby i usiadła w najciemniejszym kącie.
Marzenia się rozpadały: te cudowne światy tonęły w mgle oddalenia, te czarodziejskie wizye, niby łachmany postrzępione, wisiały w jej mózgu i duszy.
Szarość jakaś, bijąca od tych brudnych ścian i dekoracyi, od tego wyszarzanego tłumu drwiących nędzarzy, przesączała ją całą.
Uczuła się tak zmęczoną, rozbitą, chorą i niezdolną do niczego, że poszła na ogródek szukać Władka, aby ją odprowadził do domu, bo nie miała sił.
Nie znalazła go; wyniósł się przezornie, a ona wróciła z powrotem do garderoby i siedziała bezmyślnie.
— Strzeż się pani marzeń!... strzeż się pani wody!... — powtarzała, przypominając sobie z trudem, kto jej to mówił.