baczywszy Jankę, zawołał głośno, żeby trochę złagodzić swój postępek:
— Jeżeli pani chce co z kasy, to dam kwit, bo muszę iść zaraz...
Prosiła o pięć rubli; nie skrzywił się nawet, tylko dał i poleciał zaraz do Pepy, ale go znowu w drodze napadł ów debiutant ze swoim kuzynem i zaczynało być tak głośno za kulisami, że publiczność słuchała zaniepokojona.
Dokończono przedstawienia wśród ciszy publiczności; ani jedno brawo się nie odezwało...
Janka, odchodząc od kasy z pieniądzmi, spotkała Niedzielską wolno drepczącą.
Przystanęła i chciała ją powitać, ale Niedzielska spojrzała na nią groźnie:
— Czego chcesz, ty! ty!...
Zakasłała się gwałtownie, pogroziła jej laską, którą się podpierała i powlokła się dalej.
Janka obejrzała się bezwiednie, czy gdzie nie zobaczy Władka, ale już widać znikł... nie widziała go od rana.
Umyślnie jej unikał, bo stanowczo przyszedł do wniosku, że lepiej mieć do czynienia ze zwyczajnemi kobietami: nie potrzeba się krępować, udawać i ciągle liczyć się ze wszystkiem.
Zresztą, zrobiła klapę: była dalej tylko chórzystką, i matka mu groziła wprost wydziedziczeniem za nią...
Patrzyła długo za starą, która pewnie szła szukać syna, i poszła wolno do domu.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/376
Ta strona została skorygowana.