Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/378

Ta strona została przepisana.

która zaledwie śmie chwilami pomyśleć, że jest jeszcze, i znowu opada w agonię, która nie może się jednak skończyć zapomnieniem — śmiercią.
Nie była właściwie fizycznie chorą, bo ją nic nie bolało, ale była umierającą z wewnętrznego wyczerpania.
Zdawało się jej, że cały zapas wydała w ciągu tych trzech miesięcy teatralnego życia i teraz kona z głodu duszy, która nie ma czem żyć dłużej.
W te długie dni, w tę nieskończoną męczarnię ciszy nocy, rozmyślała wolno, a raczej odczuwała wszystkich i wszystko, i to powolne, ale zupełnie jednostronne uświadomienie sobie otoczenia, napełniało ją gryzącym smutkiem.
— Niema szczęścia na świecie... — szeptała; i zdawało się jej, że dotąd miała kataraktę na oczach, którą jej los zdjął brutalnie. Przejrzała, ale były chwile, w których żałowała dawnych ciemności i chodzenia po omacku.
— Niema szczęścia! — mówiła gorzko — i pesymizm ten, pesymizm kobiet i namiętnych charakterów, buntowniczy i gwałtowny, owładnął jej duszą zupełnie.
Zobaczyła wszędzie tylko zło i podłość.
Jak w latarni czarodziejskiej, przesuwały się przed nią wszystkie znajome postacie i wszystkie spychała do jednego dołu z pogardą, nie wyjmując Władka, który tylko raz zajrzał do niej, zaczął się usprawiedliwiać, ale przerwała mu niecierpliwie i prosiła, żeby sobie poszedł.
Poznała go już dosyć i ze zdziwieniem myślała, że ona go przecież nigdy nie kochała na prawdę.
— Dlaczego? dlaczego? — zapytywała siebie.