Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— Powiem tylko tyle, że wcale pani nie kocha, o! wcale.
— To dziwna, bo jej przecież nie zrobiłam nic złego.
Sowińska zmieniła się gwałtownie, bo spojrzała na nią ze złością i chciała coś powiedzieć ostro, ale zobaczywszy na jej twarzy zupełną obojętność, dała spokój i wyszła.
Janka zaczęła myśleć o Bukowcu.
— Nie mam domu — myślała nawet bez goryczy. — Taki szeroki świat na mieszkanie — dodała, ale przypomniała sobie to, co Grzesikiewicz mówił jej o ojcu i poruszyła się, jakby ją coś zabolało.
Niepokój, nie taki, jaki ogarnia człowieka w przededniu czegoś, ale taki, jaki się czuje przy wspominaniu jakiegoś dobra, utraconego na zawsze, owładnął jej sercem.
Był to ból przeszłości, jakby ciche wspomnienie umarłych w godzinie rozmyślań i rachunków z samym sobą.
Ale te wspomnienia Bukowca i tych nocy samotnych, w których marzyła, zapominając o wszystkiem i stwarzała sobie takie cudowne światy, zajaśniały w jej mózgu bardzo silnie. Tylko wspomnienie przyrody bujnej i wspaniałej, pól olbrzymich, jarów zacisznych a pełnych szmerów i śpiewów, zieleni i dzikości potężnej pięknem, owiewało ją melancholią i kołysało czarem jej duszę, zmęczoną życiem i walką.
Tylko te lasy, w których się wychowywała, te mroczne głębie, pełne cudów niewypowiedzianych, te