Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/388

Ta strona została przepisana.

— Nie chodzę wcale do teatru i nie czytuję pism.
— Ależ to niemożebne!
— Widać zaraz, że pani masz dwadzieścia lat, bo wołasz zdumiona: Niemożebne! i patrzysz się pani na mnie, jak na upośledzonego umysłowo, albo jak na barbarzyńcę.
— Ale niepodobna mi było przypuścić ani na chwilę, rozmawiając z panem, że...
— Że się nie interesuję teatrem, tak, że nie czytam pism, tak — odpowiedział za nią.
— Nie umiem nawet i rozumieć dlaczego?
— No, bo mnie to nic nie obchodzi — odpowiedział prosto.
— Nic pana nie obchodzi, co się dzieje w świecie, jak żyją, co robią, co myślą?
— Nie. Pani się to wydaje pewnie potwornem, a to jest zupełnie naturalnem. Czy nasze Maćki, Bartki i Jagny zajmują się teatrem, albo sprawami świata? Nie, prawda?
— Ależ to chłopi, to zupełnie co innego.
— To jest to samo, z tem tylko, że dla nich wcale nie istnieją wasze sławy i wielkości i że im zupełnie wszystko jedno, czy Newton lub Szekspir był, czy też nie był. Bardzo im z tem dobrze, bardzo.
Janka milczała, bo się jej to wydawało paradoksalnem i niezbyt prawdziwem.
— Cóż ja się dowiem z waszych pism i teatrów; że się kochają, nienawidzą, gryzą, że jest jak było panowanie zła i przemocy, że świat i życie, to wielki młyn,