Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/390

Ta strona została przepisana.

— Lepiejby się już zabić, niż żyć i usychać jak drzewo.
— Samobójstwo, to ordynarny krzyk zwierzęcia, które cierpi, to bunt atomu przeciw prawom ogólnym, a do tego krzyk, w którym może zostać coś z bólu świadomości i trwać wieki w przestrzeniach. Trzeba wypalić się spokojnie do ostatka — w tem jest szczęście.
— Takiem jest szczęście? — zapytała, przejęta jakiemś zimnem.
— Tak. — Spokój jest szczęściem. Negowanie wszystkiego, zabijanie siebie w pragnieniach, w żądzach, wyrywanie z siebie złudzeń i zachcianek. Jest to wziąć swoją duszę w garść świadomości i nie pozwolić się rozmieniać dla głupstwa.
— Któż zechce żyć w takiem jarzmie? jakaż dusza wytrzyma?
— Dusza — to świadomość.
— Nic prócz kamiennej obojętności, spokoju! Nie nigdy, wolę już tak zwyczajnie żyć.
— Jest jeszcze jeden środek: najlepszem lekarstwem na cierpienia mózgu jest rozszerzenie serc naszych, zjednoczenie się z przyrodą.
— Dajmy spokój, nie lubię tego, to mnie porusza.
Milczeli długo.
Starzec wpatrywał się w wodę i mruczał coś szeptem a Janka rozmyślała.
— Wszystko głupstwo — zaczął znowu. — Patrz pani i podziwiaj choćby wodę, starczy ci na długo. Przypatruj się ptakom, gwiazdom, żywiołom; śledź rozrost drzew, wsłuchaj się w wichry, pij wonie i barwy, a wszę-