Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/392

Ta strona została przepisana.

Złożył wędkę w laskę, rybki złowione wpuścił do blaszanej puszki i zaczął iść dość prędko.
— Nie wiem, jak się pani nazywa — zaczął wolno — nic mnie to nie obchodzi, ale widzę, że musi pani być niebardzo dobrze na świecie. Ja jestem stary waryat, jak mnie nazywają moi sąsiedzi; stary mason, jak dodają kumoszki staromiejskie; jestem sam i pogodzony z losem, czekam końca... Coś, kiedyś tam cierpiało się, kochało, ale to już dawno przeszło, dawno! — szeptał, wpatrując się w jakąś przeszłość odległą, z bladym uśmiechem wspomnienia. — Największem dobrem człowieka jest to, że może zapominać, inaczej nie mógłby żyć zupełnie. Nic to panią nie obchodzi, prawda? Bredzę czasami i już się łapię na rozmawianiu z samym sobą, zapominam często, ot starość. Masz pani dobrą twarz, więc jako doświadczony, poradzę ci: ile razy cierpisz, zawodzi cię wszystko, boli cię życie — uciekaj z miasta, idź w pola, oddychaj powietrzem czystem, kąp się w słońcu, wpatruj się w niebo, myśl o nieskończoności i módl się... a zapomnisz o wszystkiem. Uczujesz się lepszą i silniejszą. Nędza dzisiejszych ludzi pochodzi z oderwania się od przyrody i od Boga, z osamotnienia wewnętrznego. — I jeszcze jedno ci powiem: przebaczaj wszystko i miej litość dla wszystkiego. Ludzie są źli przez głupotę, bądź dobrą. Najwyższa mądrość jest najgłębszą dobrocią. Nie trwoń sił na głupstwa. Ja codziennie tutaj jestem, póki ciepło. Może się kiedy spotkamy. No, bądź pani szczęśliwą. — Kiwnął jej głową na pożegnanie i uśmiechnął się życzliwie.