więcej, powiedz pan tylko pannie Janinie, niech słówko powie.
Władek z pieniądzmi odszedł, pogwizdując wesoło.
Mecenas poszedł, otworzył drzwi po cichu, rozebrał się z palta w przedpokoju i wszedł.
Janka czesała się, nie zwracając uwagi na otwieranie drzwi, bo myślała, że to Władek wraca.
Mecenas od drzwi pokasływał i z wyciągniętą ręką szedł ku niej.
Zerwała się śpiesznie, narzucając chustkę na nagie ramiona.
— Właśnie pan Władysław objaśnił mnie, że pani chora, więc grzechem nie jest odwiedzić — mówił prędko, poprawił binokli i uśmiechał się swoim mdłym, zdawkowym uśmiechem.
Janka patrzyła na niego zdumiona, dopiero poczuwszy dotknięcie jego zimnej i wilgotnej ręki, poczerwieniała cała, rzuciła się ku drzwiom, aż chustka zsunęła się na ziemię, odsłaniając wspaniale zakreślone ramiona i zawołała, energicznym gestem otwierając drzwi.
— Wyjdź pan!
— Ależ słowo honoru, nie miałem myśli nawet ubliżać pani. Owszem, jako szczerze życzliwy, chciałem przyjść ze słowem współczucia. Pan Władysław...
— Jest nikczemnikiem.
— Na to zgoda, ale nie potrzebuje pani się gniewać na mnie i wyrażać swoje oburzenie aż w ten sposób, jest to troszeczkę...
— Proszę, wyjdź pan — wołała, trzęsąc się z gniewu.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/396
Ta strona została przepisana.