Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/399

Ta strona została przepisana.

na pozór, ale z tem uczuciem wiecznego głodu, który jej szarpał wnętrzności: zdeterminowana już na wszystko.
Były dni całe spędzane bez odrobiny pożywienia, w których czuła jakąś pustkę bolesną pod czaszką i w których się jej tylko w mózgu to jedno błyskało — jeść!
Najeść się!... Poza tem, wszystko znikło i nie miało znaczenia.
Podobna nędza panowała w całem towarzystwie.
Kobiety radziły sobie jak mogły; ale mężczyźni, zwłaszcza uczciwsi, sprzedawali co tylko mieli, nawet peruki, aby wprost nie umrzeć z głodu.
Ileż to trwogi przynosił wieczór każdy.
— Czy się będzie grać?
Ten szept słychać było wszędzie, przedzierał się na ogródek, po którym hulał zbyt często jesienny wicher, brzmiał pod pustą werandą, wymawiany przez garsonów, napróżno wyczekujących na gości. Powtarzał go Gold, skulony z zimna w swojej budce kasyerskiej.
Cisza przygnębiająca panowała w garderobach. Najdowcipniejsze kawały Glasa nie potrafiły rozchmurzyć oczów zasępionych troską.
Charakteryzowali się niedbale. Nikt się ról nie uczył, bo każdy z trwogą czekał przedstawienia, łaził koło kasy i szeptał:
— Czy się grać będzie?
Cabiński codziennie wystawiał nową sztukę i pustki były tak samo. Dał „Podróż po Warszawie“ — pustki. Grali „Zbójców“ — pustki. Grali takie bomby jak „Don