Sowińska codziennie znowu przypominała zaległe komorne, a mękę tego codziennego trapienia czuła okropnie.
Nie mogła jej teraz prosić o sprzedanie tych resztek, bo bez skrupułu zabrałaby pieniądze.
Sama postanowiła sprzedać.
Zawinęła w papier kostyum i wyszła na schody wyczekiwać handlarza, ale po podwórzu chodził stróż, mijały się służące, przez szyby okien widziała twarze kobiet, które ją nieraz obrzucały pogardliwemi spojrzeniami.
Nie, tutaj nie mogła, bo za chwilę cały dom wiedziałby o jej nędzy. Poszła do sąsiedniego domu i czekała niedługo.
— Handel! handel! — wołał jakiś stary żyd zgniecionym głosem.
Zawołała na niego.
Handlarz się obejrzał i przyszedł. Stary był o tyle o ile brudny.
Poszła za nim na jakieś schody.
— Pani co przeda?
Worek z kijem na schodach położył i chudą o zaczerwienionych oczach twarz wyciągnął ku paczce.
— Tak.
Rozwinęła papier.
Żyd kostyum w brudne ręce wziął, rozpostarł pod słońce, obejrzał, obrócił kilka razy, uśmiechnął się niedostrzegalnie, złożył z powrotem w papier, zawinął, podniósł worek i kij i dopiero powiedział:
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/403
Ta strona została przepisana.