Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/412

Ta strona została przepisana.

spokojne i szczęśliwe twarze świętych, ale nic nie odczuwała.
— Zgubisz wszystkich, którzy dręczą duszę moją. Zgubisz... zgubisz... — powtarzała bezmyślnie i wyszła z kościoła; nie, nie mogła się modlić, nie mogła.
Spała po tem wszystkiem, głuchym, kamiennym snem, bez marzeń i halucynacyi.
Na drugi dzień Cabiński dał jej dużą rolę po Mimi; przyjęła obojętnie. Tak samo obojętnie poszła na pogrzeb Niedzielskiej. Szła w końcu orszaku, nie zauważona przez nikogo; obojętnie patrzyła na tysiące grobów powązkowskich i na trumnę i nic się w niej nie poruszyło nawet na dźwięk płaczów u grobu.
Coś się w niej zerwało, jakby zdolność odczuwania tego, co się wkoło niej działo.
Wieczorem poszła na przedstawienie; ubrała się jak zwykle i siedziała bezmyślnie zapatrzona w szereg świec, poprzylepianych do stołów, na pozapisywane ściany, to na szeregi aktorek siedzących przed lustrami.
Sowińska kręciła się ciągle po garderobie i przyglądała się jej ciekawie.
Mówiły do niej, nie odpowiadała; zapadała co chwila w jakiś stan kataleptyczny, w którym się patrzy — nie widząc; żyje się — nie czując tego; a w głębi, na samem dnie mózgu miała odbicie konającej i tłoczyły się i syczały te szepty krwawe, pomieszane z słowami Psalmów pokutnych.
Drgnęła naraz, bo jakiś dźwięk głosu doszedł ją ze sceny; przemknęło jej przez myśl, że to pewnie Grzesikiewicz, podniosła się i poszła.