Władek stał na scenie i coś żywo rozmawiał z Majkowską, całując ją w obnażone ramiona.
Przystanęła w kulisie, bo jakieś uczucie bez nazwy, zimnem ostrzem prześlizgnęło się przez jej serce, ale przeszło prędko, budząc w niej pewną świadomość.
— Panie Niedzielski! — zawołała.
Aktor rzucił ramionami; po jego wygolonej twarzy przeleciał cień zniecierpliwienia i nudy; szepnął jeszcze do ucha Meli, zaśmiała się i wyszła, a on wolno, nie skrywając złego humoru, podszedł do niej.
— Chciałaś czego? — zapytał opryskliwie.
— Tak...
Chciała mu powiedzieć w chwilowym przypływie znękania, że jest nieszczęśliwą i chorą. Pragnęła usłyszeć jakieś cieplejsze słowo, czuła wprost potrzebę nieprzepartą poskarżenia się, popłakania na jakiejś piersi życzliwej, ale na ostry dźwięk jego głosu przypomniała sobie, ile wycierpiała przez niego, jaki on podły, więc te pragnienia jakby wcisnęła głębiej w siebie.
— Czy będziemy grać dzisiaj?
— Będziemy. W kasie jest ze sto rubli.
— Mów dla mnie o pieniądze.
— Cóż znowu! Na drwiny nie będę się wystawiać, zresztą zaraz idę do domu.
Spojrzała na niego i odezwała się cichym, bezdźwięcznym głosem.
— Odprowadzisz mnie, bo czuję się tak niedobrze.
— Nie mam czasu, muszę natychmiast lecieć do domu, bo tam już wszyscy czekają na mnie.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/413
Ta strona została przepisana.