Czuła, że coraz szybciej, szybciej stacza się po jakiejś pochyłości, leci już, a tam w końcu tej drogi, majaczy przed nią rozkrzyżowany trup Niedzielskiej.
— Śmierć! — odpowiada sobie — Śmierć!... i wpatrywała się w tę twarz srogą, ale już martwą, ze łzami zastygłemi na policzkach i nie trwoga ją ogarniała, ale cisza wielka.
Oglądała się dookoła, jakby przyczyn tej głębokiej ciszy szukała obok siebie.
Myślała jeszcze o ojcu, o teatrze, o sobie, ale tak, jakby o rzeczach, które może widziała kiedyś, o których może czytała.
— Co dalej? — pytała się głośno, kiedy się znowu znalazła w domu; nie mogła już po prostu zobaczyć, ani wyobrazić sobie tego jutra.
— W tym stanie nie mogę być w teatrze, nie mogę być nigdzie; ale co dalej? to zapytanie, które się jej bezwiednie wyrywało, biło ją raz po raz niby obuchem w głowę.
Dzień się zrobił i zalewał pokój mętnem światłem, a ona jeszcze siedziała na dawnem miejscu i wpadniętemi głęboko oczami, ustami czarnemi, od gorączki szeptała, zapatrzona bezmyślnie w okno.
— Co dalej? Co dalej?
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/419
Ta strona została skorygowana.