nie mogła, płynęły cichym strumieniem po twarzy, aż się Cabińska przysunęła bliżej i szepnęła ze szczerem współczuciem;
— Na Boga! co pani jest? Niech mi pani powie, może się co zaradzi.
Na odpowiedź Janka zarumieniła się słabo, uścisnęła jej mocno rękę i śpiesznie wyszła z cukierni.
Dusiły ją łzy, dusiło ją życie.
Stanisławski przyszedł zaraz do niej i namawiał do wyjazdu ze sobą na małą prowincyę. Zakładał towarzystwo z ośmiu do dziesięciu osób, na działy. Oddawał Jance pierwsze role amantek i gorąco opowiadał o powodzeniu pewnem w powiatowych miastach. Wyliczał, kogo angażował, sama młodzież, adepci i adeptki, pełno sił, zapału i talentu i obiecywał sobie, że ich poprowadzi śladem prawdziwej sztuki, że to będzie prawie szkoła dramatyczna i on będzie ich nauczycielem i ojcem prawdziwym, który stworzy z tych ludzi prawdziwych artystów, godnych teatru i tradycyi jego.
Odmówiła mu stanowczo.
Podziękowała serdecznie za życzliwość, jaką jej okazywał przez lato, pożegnała się z nim ciepło, jakby na zawsze.
Kiedy wyszedł, zapadło w niej postanowienie zakończenia tego wszystkiego.
Jeszcze nie powiedziała sobie stanowczo — umrę! jeszcze, gdyby jej ktoś powiedział, że myśli o tem, zaprzeczyłaby szczerze, ale już ta myśl i chęć tkwiła w głębi nieświadomej mózgu.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/423
Ta strona została przepisana.