Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/426

Ta strona została przepisana.

raz całą swoją miłość i wszystkie nadzieje skupiła na dziecku, które jej od wiosny ciężko chorowało.
— Skąd ona bierze siły? — myślała.
— Co pani teraz robi?
Wolska drgnęła, rumieniec słaby przeleciał po jej wynędzniałej twarzy i usta zatrzęsły się boleśnie.
— Śpiewam... cóż miałam robić, żyć przecież muszę i Janka muszę leczyć, muszę... choć mi jest wstyd okropny, ale muszę. Ach! los mój, los! — jęknęła ze skargą.
— Kiedy nic nie wiem... — Nie rozumiała dlaczego się wstydzi śpiewać.
— Bo widzi pani, panno Janino, zostanie to przy pani, dobrze? — błagała ze łzami.
— Ale daję pani słowo, zresztą komuż ja powiem, alboż nie sama jestem.
— Śpiewam w restauracyi na Podwalu — powiedziała prędko i cicho Wolska.
— W restauracyi! — szepnęła Janka, aż przystając na trotuarze ze zdziwienia.
— Co miałam robić. Niech pani powie, co? Trzeba przecież jeść i mieszkać gdzieś... Czemże miałam zarobić, przecież ja nawet szyć nie umiem. Umiałam w domu trochę grać na fortepianie, trochę mówić po francusku, ale przecież tem i grosza nie zarobię. Znalazłam w Kuryerze ogłoszenie, że potrzeba śpiewaczki — poszłam i śpiewam. Płacą mi rubla dziennie, życie i... ale... płacz zatamował jej głos, chwyciła rękę Janki i ścisnęła ją gorączkowo. Janka odpłaciła jej równym uściśnieniem i szły w milczeniu.