— Chodź pani ze mną, będzie mi trochę lżej, dobrze?
Janka zgodziła się chętnie.
Weszły do restauracyi pod „Mostem“ na Podwalu.
Był to długi i wązki ogródek z kilkunastu mizernemi drzewkami. Przy wejściu zaraz była studnia. Parkan z lewej strony, pomalowany wapnem, rozgraniczał od sąsiedniej posesyi, w której musiał być skład drzewa, bo przez ogrodzenie wyglądały całe stosy bali i desek. Kilka naftowych latarń słabo oświetlało placyk.
Kilkadziesiąt stolików białych, o blatach z drzewa pokostowego i przy nich trzy razy większa ilość krzeseł ledwie z gruba ociosanych, stanowiło umeblowanie tej letniej restauracyi. Mała, parterowa oficyna i szczyt domu sąsiedniego zamykały prawą stronę; a na wprost, mury nietynkowane, pocięte zakratowanemi okienkami, brudne, wznosiły się wysoką ścianą; były to tyły pałacu dawniej Kochanowskich, stojącego na rogu Miodowej i Kapitulnej.
Przy parkanie maleńka estrada, osłonięta daszkiem płóciennym, z dwóch stron otwarta na publiczność, tworzyła rodzaj niszy, wybitej niebieskim, ordynarnym papierem w srebrne gwiazdy.
Naftowe kinkiety z boku kopciły brudnem światłem nad jakimś muzykiem, który w zatłuszczonym surducie, z siwą brodą w nieładzie tłukł klawiaturę nędznego fortepianu z automatycznym ruchem ramion i głowy.
Ogródek był zapełniony publicznością staromiejską i rzemieślniczą.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/427
Ta strona została przepisana.