Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/430

Ta strona została przepisana.

zgiełku pijackim, który ją przenikał wstrętem i obrzydzeniem.
Umrzeć raczej — myślała. — O nie, nie umiałaby bawić tej publiczności, plunęłaby jej w oczy i sama siebie spoliczkowała, a potem — choćby do Wisły!
Wolska skończyła piosnkę, a ten jej partner, wystrojony w kostyum krakowski, obchodził pijących z nutami w ręku. Uwagi mrożące cynizmem i brutalną szczerością, rzucano mu w twarz; uśmiechał się tępym uśmiechem nałogowego pijaka, ściągał nerwowo usta i kłaniał się pokornie za te dziesiątki, które mu rzucano na nuty.
Wolska z przymkniętemi oczami stała obok fortepianu, skubała nerwowo złoty galon u stanika i z jękiem, bolesnem natężeniem obliczała w duszy ilość miedziaków, które położył razem z nutami obok niej. Grajek uderzył znowu w klawisze i zaczęli teraz już we dwoje śpiewać jakieś komiczne kuplety, przeplatane rodzajem krakowiaka, którego tańczyli prawie sennie.
Janka zaledwie się doczekała końca i nie mówiąc nic o wrażeniu, jakie wynosiła z tej knajpy, pożegnała się z Wolską i uciekła prawie z tego ogródka, od tej publiczności i od tego poniżenia.
Cały dzień następny nie wychodziła zupełnie z mieszkania, nie jedząc nic i nic prawie nie myśląc; leżała na łóżku i patrzyła w sufit bezmyślnie, wodząc oczami za ostatnią muchą, co się włóczyła senna i na pół martwa.
Sowińska przyszła wieczorem, usiadła na kufrze i szorstko bez wstępu powiedziała: