Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

— Gadaj zdrów, ale przegrane koniaki postaw. Panno Marychno!
— Chodźmy, nie można się wtrącać do przyjacielskiej rozmowy! — Zaśmiał się jeden z maszynistów i wyszli na zaśnieżony peron.
A w tejże chwili rozwarły się szeroko drzwi od podjazdu, zabrzęczały pospuszczane szable i dwóch młodzianów maszerowało równym i jakimś twardym, bojowym krokiem prosto na bufet.
Panna Marychna przypudrowała sobie twarz za palmą, przesunęła czemś po wargach, że trysnęły namiętną purpurą, wyniosła pierś nad klosze i przekąski, kieliszki postawiła na tacy i, sięgając po butelkę, czekała.
— Dwa większe, czyste! — Mówiła ze słodkim uśmiechem, błyskawicznie nalewając.
Wypili.
Nalała po raz drugi, wodząc po nich zabójczemi oczyma.
Wypili.
Nalała już automatycznie, nie wypuszczając butelki z rąk.
Wypili.
Chciała lać po raz czwarty, ale jeden z młodzianów zakomenderował:
— Dawolno!
Panna Marychna z godnością odstawiła butelkę, a młodzieńcy, wsparci o bufet, długo wodzili ciężkiemi oczyma po rozstawionych przekąskach.