Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —

sami hotelów. Spacerując po sali, dojrzał coś, co go wprowadziło w osłupienie, że patrzał w zachwycie na ich cudaczne, szare palta, podobne do nocnych koszul, fałdzisto spadających do samej ziemi.
— Niesłychane! Nadzwyczajne! — kontemplował, a gdy zasiedli przy ogólnym stole do herbaty, krążył dokoła, pożerając ich oczami podziwu, nadto posłyszawszy, że mówią po angielsku, prawie zdrętwiał z rozkoszy.
— Anglicy! Prawdziwi Anglicy — opowiadał znajomym po sali.
A poczekalnia napełniała się coraz bardziej, gdyż na pośpieszny zbierało się codziennie całe towarzystwo z miasta, jakby na uroczyste nabożeństwo. Co chwila jęczały na podjeździe dzwonki sanek i ktoś wchodził do sali, co chwila rozlegały się głośne powitania i wzmagał się gwar rozmów i śmiechów. Przy bufecie zadzwoniły kieliszki, sapała pompa od piwa, i panna Marychna, świeżo upudrowana, z wypiętym dumnie gorsem, czujna na każde skinienie, bezustannie rozdawała wódkę, przekąski, czarujące uśmiechy, piwo i spojrzenia powłóczyste.
Zaś po sali roiły się grupami wspaniale rozwinięte matrony, eteryczne dziewice, wiotkie podloty, zwycięsko podkręcone wąsy, dostojne brody i jeszcze dostojniejsze obwisłe brzuchy, obrzucając się nawzajem oczami i dyskretnemi, zjadliwemi uwagami.