— Jestem Polak, nie potrzebuje pan sobie wykręcać języka! — przerwał mu szorstko.
Na szczęście, wagowy zawołał bocznem okienkiem.
— Nizza! Sześć miejsc! Dziewięćset pięćdziesiąt ośm!
Józio obliczył i wymówił jakąś cyfrę bardzo zmatowanym głosem.
Amerykanin zapłacił, a zgarniając resztę, niedbale odsunął rubla.
— Upewniam pana, że zupełnie dobry!
— To dla pana.
— Nie jestem tragarzem i napiwków nie biorę! — syknął głęboko obrażony.
— Djabli wiedzą, kto u was bierze lub nie…
— Niech pan uważa i daje tam, gdzie się po to wyciągają ręce.
— A któż u was nie wyciąga ręki! — zaśmiał się ironicznie.
Józio wytknął głowę przez okienko i krzyknął wzburzony to tragarza:
— Michał! ten pan zostawił dla was rubla.
Amerykanin zawrócił i, wyciągając do niego rękę, rzekł bardzo serdecznie:
— Przepraszam pana, nie wiedziałem… Nie chciałem pana obrazić…
Józio chętnie dał się przeprosić, Amerykanin wydał mu się tak miłym człowiekiem, że rozmawiał z nim z przyjemnością, prosząc go wkońcu o adres.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —