— Wybiera się pan do Ameryki?
— Marzę o tem od wielu, wielu lat. Może nawet wkrótce wyjadę…
— Dobrze pan zrobisz, pluń pan na Europę i uciekaj, póki czas. Zrobiłem to samo i wcale nie żałuję. A co pan umie?
— Skończyłem sześć klas gimnazjum, umiem parę języków.
Amerykanin roześmiał się bardzo wesoło i bardzo ironicznie.
— Ale czy umiesz pan co robić?
— Robić? ależ ja nieraz muszę orać na służbie po szesnaście godzin dziennie, to chyba dosyć ciężka praca?
— Naturalnie, że i to praca, bezwątpienia. — Przytakiwał nieco chłodniej, wręczył mu swój bilet z adresem i uścisnął dłoń, gdyż pociąg już nadchodził. Józio długo i z pewnem nabożeństwem przyglądał się adresowi.
— Kto wie, może zajrzę i do Ameryki! Ciekawy kraj! — myślał i już roił o gwarnych, olbrzymich miastach, już słyszał huk nieprzeliczonych fabryk, już mu zamajaczyły nieprzejrzane równie Far Westu, juz płynął oceanami, przedzierał się przez bory, przez góry, pokryte wiecznemi śniegami, przez rzeki i pustynie, doznawał tysiąca przygód i czuł tysiące upojeń i rozkoszy.
Ekspres wleciał na stację, niby koń rozhukany, i niby koń, wstrzymany potężną dłonią, osadził się na miejscu. Olbrzymie pulmany świeciły wszyst-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —