Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —

kieckach i dziurawych pończochach, tego przecież nie widać z peronu! Znam ja je dobrze. A nieraz też widzę, jak to mąż wraca spracowany ze służby, a w domu pusto, zimno i niema co włożyć do pyska, bo pani na kawce u przyjaciółki, albo pojechała na romanse do Warszawy. A jak przeklinają swój los, jak się ciągle skarżą na biedę i na brak przyjemności. Myślałby kto, że się porodziły w pałacach. Na własne uszy słyszałam, jak pani Paleska krzyczała na swojego: „ukradnij a dawaj, od tegoś mąż! A nie chcesz, to znajdzie się taki, co będzie miał dla mnie i na powozy”. Jabym taką małpę zbiła, jak psa, i wypędziła na ulicę, niech sobie poprawi losu! Mówili, że pan Krukowski pompnął kasę na hulanki z dziewczynami, nieprawda, musiał żonie sprawiać po dziesięć sukien na rok i gości ciągle przyjmować, żeby się tylko żonusia nie nudziła, i teraz biedak doi kozę, a jaśnie pani kasjerowa spaceruje w podartych bucikach i przeklina zły los i złodzieja!
Rozgadała się już na dobre, przytaczając coraz więcej szczegółów i nazwisk, ale Józio nie słyszał, myślał bowiem z jakąś upartą, mściwie biczującą się złością.
— A ja! A ja! A ty zawsze będziesz tylko patrzył na przechodzące pociągi, zawsze będziesz tylko sprzedawał bilety, i zawsze będziesz marzył o niebieskich migdałach! Zawsze, zawsze!
Zamknął się nagle w swoim pokoju, zapalił lampę, siadł pod oknem przy długim stole, zawa-