— Zawracanie kontrafałdy! co pana znowu ugryzło?
— Zabierz wszystko, wszystko — i uciekaj ode mnie, uciekaj! — Oczy mu rozbłysły jakoś dziwnie, twarz zbielała, i wargi się zatrzęsły. Przestraszyła się ogromnie.
— Co się panu stało? Może pan chory? Polecę po jakie krople…
— Nic mi nie jest i nic mi nie potrzeba! — rzucił twardo i zabrał się do mycia.
— Może sprzątnąć tamten pokój, dobrze? — Nie wiedziała już, co zrobić ze sobą.
— Dobrze, nie tykaj tylko papierów i książek! — zawołał za nią niespokojnie.
— Ależ to lamus! Prawdziwy lamus! — wykrzykiwała co chwila.
Jakoż istotnie pókój był tak zawalony, że ledwie się było można przecisnąć wśród przeróżnych rupieci; stały tam jakieś przedziwne biureczka z resztkami bronzów; jakieś wyzłacane kiedyś kanapki, całe w strzępach obić; jakieś szafeczki i stoliki, powykręcane dziwacznie, jakby w menuetowych dygach; jakieś obrazy bez ram, obtłuczone porcelany, uprzęże, nabijane pozieleniałym mosiądzem, siodło o wysokich kulbakach, zardzewiałe strzelby i pałasze, kolekcje nadzwyczajnych cybuchów, pozwijane dywany, stosy roczników jakichś pism, a wszystko to zmieszane, jak groch z kapustą, i pokryte wieloletnim kurzem, miałem węglowym i niedopałkami papierosów.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —