— Włóczyłbym się całe życie, żebym tylko mógł! — powiedział żałośnie.
— Na linji mówią, że te pańskie jazdy po zagranicach — to blaga i naciąganie…
Porwał się gwałtownie, wyjrzał oknem na sygnały i, kładąc palto, pytał dziwnie roztrzęsionym głosem, nie patrząc jej w oczy.
— Cóżto za dureń ci mówił?
— Wszyscy. Pan Mikado wspominał kiedyś o pańskich podróżach, to ten dzięcioł z Rokitna powiedział, że to są derdymały i zawracanie frajerom głowy! Że pan nigdzie nawet nosa nie wytknął zagranicę. Pokazałam mu język, niecierpię tej rudej mordy! Ale oni pana nie lubią i przezywają jaśnie panem i hrabiczem. To dopiero hołota, co! Prawda, że pan nie blaguje? Prawda! Przecież pan nie taki, jak oni?…
Wysłuchał cierpliwie i, zapiąwszy palto, rzekł cicho:
— Przyjdę w południe, obiad przyniosą na górę, to zjemy razem, ale — jeżeli się chcesz przejść po mieście…
— Także, spacery mi tam w głowie, kiedy w domu tyle roboty!
Ucałował ją z głęboką wdzięcznością.
— A ja panu Józiowi wierzę, jak już nie wiem komu! — Rzuciła mu się na szyję.
— Z ciebie byłaby dobra żona! — wyrzekł poważnie.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —