— Zamykaj pan! — krzyknął za nim, ale wiatr już rymnął do środka i, zgarnąwszy papiery ze stołów, rozwiewał je po całym pokoju, niby białe, suche liście.
Przez stację wlókł się leniwie węglowy pociąg, niby rudy pies o wychudzonych bokach i zaśnieżonym grzbiecie, ciągnął się powoli z ciężkiem sapaniem i głuchym turkotem kół. Wicher bił nieustannie w okna, zasypując je śniegiem, na peronie przewalały się spienione, olbrzymie kłęby kurzawy, a miejscami tworzyły się już na szynach potężne groble dymiące, niby gejzery.
Do drzwi ktoś mocno zapukał.
— Bitte! Herein! Entrez! Please! — wykrzykiwał rozłoszczony.
Wszedł pomocnik zawiadowcy z jamnikiem na smyczy.
— Obmierzłe bydlę! — szepnął Józio, zezując nieufnie na psa. — Cóż tam na linji?
— Zawierucha, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętają! Pod Rudką uwięzły w przekopie już dwa towarowe, jestem pewny, że w nocy staną wszystkie pociągi! To będzie niesłychane! Wiecie, zrobiłem nadzwyczajną facjendę!
— Zamieniliście buty na scyzoryk! — mruknął, nie ukrywając zniecierpliwienia.
— Wymieniam Nestora na wspaniałą lankastrówkę! Co, nie nadzwyczajne?
— Szczęść Boże i daj długo wytrzymać! A któż taki głupi? Pewnie Soczek i po pijanemu?
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —