W bufecie było pusto, przejmujące zimno zawiewało od drzwi, wicher bił śniegiem w okna, garsoni łazili powarzeni i senni, a panna Marychna, opięta w czerwony Jersey, robiła nieśmiertelną patarafkę.
— Najobfitsza z dziewic, proszę o trzy duże i mocne! — zarządził maszynista.
Panna Marychna nalewała w skupieniu, była jakaś smutna i wzdychała.
— Cóżto pani dolega? A może brzuszek, czy co inne takie? — rubasznie żartował.
Westchnęła tak głęboko, aż jersey’e wzdęły się, niby fale, i jakiś guzik odprysnął i zadzwonił gdzieś o butelki.
— Jeszcze tak parę razy, a będziemy mieli prześliczne widowisko.
— I katastrofę, gdy tak za ostatnim guziczkiem wypryśnie naraz reszta…
Do sali wszedł siwy szlachcic, kiwnął im głową i samotnie spacerował.
— Raciborski ma jakiegoś jamra! — szepnął maszynista.
— Nie udało mu się jeszcze dzisiaj nikogo nabrać na pożyczkę.
— Niech tylko spadek wygra, to wszystkim odda co do grosza.
— Wygra, ale na fujarce — wtrącił pomocnik. — Ale z temi guziczkami — to wprost nadzwyczajne, kolosalne, nieprawdopodobne, bo ile razy panna Marychna wzruszona i zakochana, to
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —