— Od wczoraj i jeszcze się pan nie nacieszył dostatecznie?…
— Nie było czasu, musieliśmy przez całą noc podziwiać zabawę u państwa…
— Niegodziwy! Niedobry! — szepnęła z wyrzutem i uciekła.
Naraz cały dom zatrząsł się od wrzasków, rozległy się wściekłe ujadania psów, jakieś szalone gonitwy, odgłosy padających krzeseł i namiętne, szczujące okrzyki.
— Hołota! Muszę się wynieść z tych psich rajów! — mruknął, wchodząc do mieszkania. Frania z obwiązaną ręcznikiem głową, cała spowinięta w jakąś podartą firankę, zajęta była porządkowaniem tej rupieciarni.
— To jeszcze nic, początek zaledwie, ale na wieczór nie pozna pan swojego pokoju! Tu chyba nie zamiatano ze sto lat! — wołała, pokazując całe kupy śmieci.
— Tylko trzy, od czasu, jak tu mieszkam! Zamknij się, służąca idzie.
Magdzia wtoczyła się do pokoju z obiadem.
— Cóż się tam u was dzieje? cały dom się trzęsie.
— A co, nową zabawę se umyślili: pan Gołębiowski z naszym panem poszczuli kota, kot się chroni, kaj ino może, pieski gonią za nim, pan je tłucze, czem popadnie, i drze się wniebogłosy, a panowie jaze się pokładają ze śmiechu! — rozpo-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —