— Rozpowie po całej linji! — goryczył się, biegając po pokoju, i tak się tem gryzł, że ani spostrzegł, jak pośpieszny wtoczył się na stację.
Prawie z nienawiścią otworzył okienko, lecz spostrzegłszy pulchne rączki prezesówny, przystroił się w najpiękniejszy uśmiech i zasypał ją francuskiemi komplementami, zato innych pasażerów traktował zgóry i wzgardliwie.
Po pociągu przyszedł zawiadowca, raportując już w progu:
— Dałem prezesównie osobny przedział pierwszej klasy do samej Warszawy.
— Czapką, papką i solą! — mruknął Józio i, odwróciwszy się dosyć niechętnie, bębnił palcami po szybie i patrzał na peron, gdyż po chwilowej ciszy zerwał się wicher jeszcze gwałtowniejszy, uderzył w śniegi i na nowo zakotłował, że jakby tysiące białych spienionych gejzerów trysnęło naraz w powietrze, przysłaniając cały świat.
Zawiadowca ściągnął uroczyście białe rękawiczki i rzekł cicho:
— Wie pan? Kolankowski zasuspendowany! Przed chwilą przyszła depesza.
— Tak mocno doił, aż wkońcu krowa go kopnęła…
— Odstawili go jak cielaka! Podobno wsypał go pomocnik.
— Bo zbierał śmietankę, a jego żywił samą serwatką…
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —