— Jak do trumny! Wybieram się w tych dniach do specjalisty, bo nasz doktór kolejowy to konował, nie poznał się na mojej chorobie! Irenka mówi…
— Panna Irena ma też niezgorsze michałki! — wtrącił zawiadowca, majstrując koło fonografu, stojącego na oknie.
— Irenka mówi, że jedyne lekarstwo na moje nerwy to morze…
— Tak, jakaś Ostenda, jakieś Biarritz — poddawał ze współczuciem.
— Czuję, że toby mnie uratowało, ale cóż… — Reszta zginęła w ciężkiem westchnieniu. Zaczęła nalewać esencję do szklanek. — Pan lubi mocną, nieprawdaż?
Skinął głową. Odkręciła kurasek samowara i, podstawiając szklankę, rzekła:
— Ciborski z Rudki wysyła żonę do wód corocznie. W przeszłym roku jeździła nawet do Marjenbadu! Dziwne, że mogą tyle wydawać… stacja niewielka…
— Podobno miała duży posag! — wtrącił nieśmiało Józio.
— I pan temu wierzy! Umyślnie rozpowiadają o posagu, żeby im nikt nie patrzył na ręce! A przytem różnie jeszcze o niej mówią…
— Maryś! — ostrzegał zawiadowca, przysiadając się do stołu.
— Powtarzam, co już oddawna mówią na całej linji.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —