wypijany pocałunkami! — objaśniał złośliwie Józio.
— Wiersz bardzo piękny, bardzo nastrojowy i bardzo zuchwały. Trzeba już raz skończyć z fałszywym wstydem i upośledzeniem kobiety! Czemże się gorszycie? Szczerym i głębokim wyrazem uczuć! Zmysły mają swoje święte prawa! To kult przyszłości! Trzeba je wywieść z mroków alkowy na jasny dzień! Wolna miłość… to religja! — deklamowała, poprawiając nieustannie binokle.
— „Kaśka za piec, Maciek za nią”! — zaśpiewał zawiadowca, lecz, zgromiony oczami żony, zaczął się pokornie tłumaczyć: — Chciałem tylko pokazać pannie Irenie, jak chłopi rozumieją wolność miłosną. Inaczej się to dawniej nazywało! Ależ milczę, Maryś, milczę! — Machnął ręką i zabrał się do majstrowania przy gramofonie.
A panna Irena rozbulgotała się już na dobre, wygadując niestworzone rzeczy na temat wolnej miłości, upośledzenia kobiet i przyszłego ustroju, sypała przytem, jak maszyna, cytatami z wieców i broszur, tytułami książek i nazwiskami autorów. Józio usiłował przeczyć, ale, zmiażdżony jej ferworem, zdruzgotany szaloną elokwencją, opryskaną śliną, cofał się pod ścianę i, przyparty wreszcie do muru i zrozpaczony, zawołał błagalnie:
— Ależ ja jestem za równouprawnieniem kobiet! Godzę się z panią, panno Ireno, daję pani słowo honoru! Na wolną miłość? Ależ i owszem, na wszystko!
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —