uśmiechem, a on powtarzał sobie cichutko, radośnie:
— Poznała mnie księżniczka! Poznała!
Wicher bił w niego i zasypywał śnieżycą, ale Józio stał jakby zahipnotyzowany i patrzał w nią rozgorzałemi oczami.
— Czekałem na ciebie! Czekałem! Czekałem! — Wzdychał, pierś mu się podnosiła coraz szybciej, w oczach płonęły gwiazdy, tęsknota rowijała szalone skrzydła nadziei, marzenie unosiło go na kwietnym rydwanie w niebiosa.
Znowu zakwitł mu jej uśmiech niebiański, szyba z brzękiem opadła i księżniczka chciała przemówić do niego, ale wicher uderzył ją w twarz śnieżycą, aż cofnęła się z krzykiem przestrachu, służba zamknęła okno i nawet pospuszczała grube, wełniane zasłony.
Józia ogarnęła nieprzenikniona noc, zatoczył się jakby na samo dno zawieruchy, lecz w tej chwili niby błyskawica rozdarła mu oślepłe oczy, porwał się z miejsca, księżniczka bowiem szła korytarzem wagonu…
Widział jej postać wyniosłą, otuloną w białe futra, szła, nieco pochylona, jakby pod ciężarem czarnych, ogromnych włosów, wieńczących jej głowę, i każdem wymijanem oknem spoglądała na niego z uśmiechem.
Poszedł machinalnie za nią, za jej spojrzeniem, za jej zagadkowym, dziwnym uśmiechem, szedł, pełen drżenia jakichś oczekiwań.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —